Z okazji startującego dzisiaj Festiwalu "Wielorzecze" zapraszamy na COPowieści ze sprawczynią tego literackiego zamieszania – Dominiką Lewicką-Klucznik, prezes Stowarzyszenia „Alternatywni”.

Dzisiaj rozpoczyna się IV edycja Festiwalu Literatury „Wielorzecze”. Bardzo proszę o przedstawienie historii tej inicjatywy.

Początek Festiwalu to rok 2012, kiedy ówczesny Departament Kultury zrobił pierwszą edycję „Wielorzecza”, zapraszając do Elbląga wielu twórców różnych dziedzin. Odbyły się nawet różne inicjatywy w języku angielskim. Idea „Wielorzecza” została w pewnym stopniu zapożyczona od sopockiego festiwalu „Between”. Na tym pierwszym festiwalu my, jako „Alternatywni” także mieliśmy swoje pięć minut. Braliśmy czynny udział w tych wydarzeniach, które się tam działy, prezentowaliśmy się. I festiwal, z różnych przyczyn, umarł śmiercią naturalną. Kiedy założyliśmy Stowarzyszenie, wpadliśmy na pomysł, że dobrze byłoby tę inicjatywę kontynuować. Poszliśmy do Dyrektora Departamentu, pana Leszka Sarnowskiego, z którym teraz bardzo fajnie współpracujemy, zapytać czy możemy, skoro już taki festiwal się zdarzył, to przejąć. No i okazało się, że oni bardzo chcieli, żeby ktoś to zrobił, ale żadna z miejskich instytucji nie była do tego chętna. Dostaliśmy zgodę od pomysłodawców tej nazwy i tej idei, żeby to robić. Pierwszy mały festiwal zorganizowaliśmy w ramach jubileuszu XV-lecia istnienia Elbląskiej Sceny Literackiej i V-lecia Alternatywnego Klubu Literackiego. To było w grudniu 2013 roku. Potem już poszło z górki. Wiedzieliśmy, że chcemy to robić, wiedzieliśmy, że to nie może być jeden wieczór, że musi być pełna obsada festiwalowa. Zaczęliśmy pozyskiwać fundusze. Rok temu odbyła się trzecia edycja. Już taka, jaką chcemy rozbudowywać. Teraz mamy czwartą, a za rok już myślimy o piątej. Taki mały jubileusz. Stwierdzamy, że ten festiwal to jest jeszcze gra wstępna, a prawdziwy będzie za rok.

Bogaty program festiwalowych wydarzeń nie jest skupiony w jednym miejscu. Odbywają się w bibliotece, szkole, muzeum, teatrze, pubie. Czy to pomaga skuteczniej dotrzeć do mieszkańców i zakomunikować im, że literatura nie jest tylko dla wybranych?

Tak, taka była przede wszystkim idea, żeby trafić do ludzi tam, gdzie oni są, niekoniecznie tam, gdzie chcemy, żeby oni przyszli. W związku z tym, już w ubiegłym roku funkcjonowaliśmy na przestrzeni niemalże całego starego miasta, zahaczając o różne warstwy społeczne, o różne gusta muzyczne, czy różne sposoby spędzania wolnego czasu. Po drugie, my, jako Stowarzyszenie, i to jest chyba najważniejsze, nie mamy swojego miejsca. Współpracujemy z wieloma instytucjami i te instytucje chcą z nami współpracować i nas bardzo lubią, a my ich lubimy jeszcze bardziej, bo uzupełniamy ich ofertę, a tym samym mamy swoje pięć minut wszędzie i naszym gościom możemy pokazać Elbląg, a nie, na przykład, jedną salę. Ganiamy ich po mieście. Oczywiście staramy się, żeby wszystko było w miarę blisko, ale oni Elbląg widzą, korzystają z naszego miasta i wracają do swoich domów z założeniem, że przyjeżdżają tutaj za rok. Ilość zapytań od autorów, którzy chcą przyjechać do Elbląga, była tak ogromna w tym roku, że w pewnym momencie po prostu tylko odmawiałam. Przyjeżdża wielu twórców, którzy nie występują na festiwalu, a są na „Wielorzeczu” jako publiczność. Chcą brać udział w tym, co się dzieje, więc z punktu widzenia twórców literackich, będących częścią ogólnopolskiego środowiska, jest dla nas ważne. Ale ważne jest przede wszystkim z punktu widzenia odbiorców, czyli Elblążan i mieszkańców okolic, którzy mogą, jadąc tramwajem, ponieważ będzie czytanie poezji w tramwaju, idąc na piwo do pubu, czy spacerując po Starym Mieście, zetknąć się z literaturą.

To kolejny argument udowadniający, że mitem jest twierdzenie malkontentów, narzekających, że w Elblągu nic się nie dzieje.

Oczywiście, że tak. W Elblągu dzieje się bardzo dużo, a we wrześniu nie ma, kiedy odpocząć.  Przejrzeliśmy ostatnio ze znajomymi ilość wydarzeń, które organizuje biblioteka, galeria, czy inne miejsca i jest tego bardzo dużo. Mamy wrzesień w Elblągu tak bogaty, że jeśli ktoś powie, że nic się nie dzieje, albo o czymś nie wiedział, to ja nie wiem, jak do niego trafić [śmiech].

Dzisiaj zewsząd otacza nas „wielo-rzeczenie”: natłok informacji, reklam, korzystając z portali społecznościowych, wielu z nas czuje się wręcz w obowiązku wypowiedzieć swoje zdanie a każdy temat. Czy zgadza się Pani z opinią, iż w informacyjnym szumie słowo się zdewaluowało?

Myślę, że trochę tak.  Ale tym bardziej należy o nie walczyć. I nawet, jeżeli będą twórcy, którzy traktują słowo w sposób mocno prowokacyjny, odwołując się do wspomnianej przez pana popkultury i nadużywania pewnych zasobów słownych, to oni robią to i tak po to, żeby słowo zaistniało. W jakiejkolwiek przestrzeni, czy to będzie radio, słowo pisane, czy przestrzeń bloga. W tym roku zaprosiliśmy bloggerów, czyli osoby uprawiające bardzo nowatorski sposób wypowiadania się w sieci. I to też już jest literatura.  Chcielibyśmy o tym nowoczesnym sposobie porozmawiać. Bo, umówmy się, literatura, taka, jaką pamiętamy ze szkoły średniej, jest i będzie. Ona się w tej chwili bardzo mocno zmieniła. Na naszej liście są niemalże sami poeci współcześni, o których w szkołach się nie uczy. Oni mówią innym językiem, naszym językiem. Ale to nie znaczy, że ich język jest słabszy, niż język Sienkiewicza. Jest po prostu inny. A przez to wartościowy. I dlatego należy po niego sięgnąć i mieć świadomość, że on istnieje, ponieważ reklamy, to co się dzieje w mediach, to, jaką sieczką się nas karmi, powoduje, że obojętniejemy na słowo. Mam nadzieje, że te dni festiwalowe pomogą troszeczkę  ludzi ruszyć i uświadomić im, że słowo jest istotne, ważne i należy je czytać; klasyki, ale też literaturę współczesną, to co się dzieje teraz.

Być może to, że na słowo coraz bardziej obojętniejemy, sprzyja również temu, jak bardzo „dobrze” ma się internetowy hejt. Z jednej strony słowa się dewaluują, a z drugiej wielu z nas nie zdaje sobie sprawy, jak wielka krzywdę możemy komuś wyrządzić właśnie słowem.

Tak, to kwestia tego, jak być za słowo odpowiedzialnym. Ale mamy też zjawisko anonimowości w Internecie. Pewnego rodzaju posługiwania się bardziej obrazkiem, niż słowem. Znajomi, którzy przyjeżdżają na Festiwal zmienili swoje zdjęcia profilowe na zdjęcie profilowe festiwalu. To niesamowita rzecz. Ale sama się złapałam na tym, że szukam ich nie po nazwisku, ale po obrazku. Jesteśmy na poziomie ikon, jak człowiek jaskiniowy. Więc my musimy zawalczyć o swoją kulturę. Jeżeli kultury nie będzie (a jeśli nie będziemy pracować, żeby była, to jej nie będzie) to faktycznie trafimy z powrotem do jaskini i będziemy bardzo mocno ograniczeni.

Czyli Wy, jako „Alternatywni” chcecie być alternatywni wobec takiego trendu?

Myślę, że tak. Chociaż sama idea alternatywności nie wiązała się z trendem. Wiązała się z tym, ale to było wiele lat temu, co się właśnie w Elblągu literacko nie działo. Była wypełnieniem pewnej niszy. Funkcjonowały środowiska literackie, które były zamknięte na młodych,  które były w formule bardzo mocno tradycyjne. I do tej pory są. Nasza alternatywność wynikała z chęci otwarcia się na innych. Mamy bardzo dużo członków, już z całej Polski i pokazujemy, że nawet spotkanie autorskie może wyjść poza ramy siedzenia na kanapie i opowiadania, jaki jestem cudowny. Najważniejszy jest człowiek, do którego ta literatura trafia, a nie autor. Stąd też warsztaty w szkołach. Objęliśmy swoim patronatem pierwsza klasę liceum w Zespole Szkół Pijarskich. Jest tam klasa literacka. Odbędą się warsztaty dla uczniów, poprowadzi je Wojciech Boros, zaprzyjaźniony z nami dziennikarz, poeta i w ogóle taki dobry duch literacki. Nie oczekujemy, że młodzież przyjdzie do nas do teatru, to my  musimy przyjść do nich. Trzeba ich trochę przykuć do ławek; wybraliście ten profil, więc korzystajcie z tego, co dostajecie. Dostałam informację, że już są chętni przyjść na otwarte warsztaty z Mirką Szychowiak. W sobotę rano! Więc to już jest efekt dodany i mam nadzieję, że chociaż kilka osób się zjawi, ponieważ z Mirką warto się „warsztatować”, bo to jest wulkan energii i dobrych pomysłów.

Jest Pani poetką. Czy zdarzyły się Pani sytuacje, kiedy ktoś mówił lub pisał, że w tomikach wierszy oddała Pani właśnie to, co  w duszy tej osoby gra, co tę duszę uwiera?

Tak, spotkałam się z tym. Ja nie lubię być określana słowem „poetka”. Po prostu, zdarza mi się pisać. Dla mnie poetką była Halina Poświatowska i niech to słowo zostanie na tym poziomie. Faktycznie, moje książki, jedna i druga, bardzo mocno niektórych ruszają. Dostaję informacje, że nie da się ich czytać naraz, bo są bardzo trudne. Trudne są te teksty.  Dostaję bardzo duży, mówiąc z angielskiego, feedback, że „tak to się u mnie działo, bardzo mnie to boli”. Kiedy miałam ostatnio spotkanie autorskie w Krakowie, to usłyszałam, że to jest poezja zaangażowana, że takiej poezji nie ma w Polsce, że nikt inny tak nie pisze. Byłam zdumiona, bo wcale nie taki był mój cel. Ważniejsze od tego, co napisałam, co chciałam napisać i kim są zazwyczaj bohaterki moich tekstów, jest to, co czytelnik odczytuje. Jeżeli odczytuje jakieś prawdy dla siebie, sposób rozwiązania pewnych sytuacji, czy coś nim wstrząśnie, to dla mnie już jest pozytywny oddźwięk, że można, że to trafia, że to nie jest coś, co spływa i nie pozostawia w czytelniku żadnych emocji.

Myślę, że to jest wyznacznik dobrej literatury, kiedy możemy się w niej przejrzeć, na jakiś czas w niej zamieszkać, znaleźć coś dla siebie, ale też znaleźć siebie.

Tak, szczególnie jest to dla mnie istotne, kiedy mówią to osoby, które mnie znają. Ponieważ ja inaczej piszę, niż funkcjonuję. Jest bardzo duży dysonans pomiędzy mną, moim sposobem życia, moim optymizmem, a tym, co jest w tekstach. Dlatego mocno odcinam się od podmiotu lirycznego swoich tekstów, łącznie z tym, że odcinam mojego męża od męża podmiotu lirycznego moich wierszy, ponieważ zazwyczaj to nie są łatwe i przyjemne teksty,  więc on taki trochę biedny w tym jest [śmiech].

Jakie są Pani pozaliterackie pasje?

Ojej. Przede wszystkim organizacja, tworzenie i zarządzanie Stowarzyszeniem. Tutaj się mocno angażuję. Dość intensywnie istnieję w działaniach na rzecz dzieci niepełnosprawnych z racji też swojej sytuacji rodzinnej. Moje dziecko daje mi pole do popisu, żeby zająć się ludźmi niepełnosprawnymi.  Poza tym jestem normalnym człowiekiem. Staram się propagować zdrowe jedzenie, chodzić na siłownię i korzystać z życia, na ile się to życia da robić. Literatura jest dodatkiem a nie centrum moich zainteresowań.

Bardzo dziękuję za rozmowę.

Dziękuję bardzo.


rozmawiał Rafał Narnicki

fotografia nadesłana